Niekiedy "przerost formy nad treścią" decyduje o popularności. Niektóre grupy są rozpoznawalne poprzez swoje charakterystyczne zachowanie na koncertach, niekiedy bardzo kontrowersyjne. Czy uważacie, że robienie takich występów jest w porządku? Czy może jednak lepiej rozważnie i z rozmysłem przekazywać swoje artystyczne przesłanie? Ja uważam, że istnieją granice, których nie powinno się przekraczać, gdyż mogą niektóre osoby, nawet potencjalnych fanów, odstraszyć, a nawet i obrazić.
Offline
Pogromca błędów
Wywal ten przecinek z tytułu, PROSZĘ.
Ekhm. A czemu miało by nie być? I dlaczego to się wyklucza z artystycznym przesłaniem? R+ i Ghost manifestują swoje artystyczne przesłanie właśnie przez koncerty - czym byłby R+ bez ognia i gotowania Flake'a w kotle przez rzeźnika, albo czym byłby Ghost bez anonimowości i satanistycznych przebieranek? Trochę wali się idea; w przypadku R+ "terapia szokowa" jest mniej skuteczna, w przypadku Ghosta całą zabawę konwencją pt. "metale to szatanowcy" szlag by trafił. Albo jak brzmiałoby "Up From The Grave" Kinga Diamonda bez łopaty i makijażu scenicznego (że o całej scenografii nie wspomnę)? Nie, oprawa sceniczna często jest, zaryzykuję, równie ważna co muzyka, albowiem jest tejże muzyki dopełnieniem i logicznym następstwem. Ot, konsekwentne budowanie wizerunku. Bo ja naprawdę nie rozumiem, dlaczego zespół, który ma w repertuarze taką piosenkę o Fritzlu, nie może się szarpnąć na walca wiedeńskiego i wybuchające dzieciątka z laserami w oczach.
Sorry, nie wmówicie mi, że będąc fanami jakiegoś zespołu, nie patrzycie na jego prezencję.
A, no właśnie. Trzeba jeszcze se to "faństwo" zdefiniować. Nie wiem, jak wy, ale ja w życiu nie mogłabym się jarać dłużej niż dwa tygodnie zespołem, który mi nie leży światopoglądowo tudzież/lub wizerunkowo. Po prostu... nie. Słuchać i może owszem, ale samo słuchanie nie oznacza z automatu bycia fanem. Zatem, ciągnąc mój chaotyczny wywód, uważam, że potencjalnych fanów można se odpuścić i skoncentrować się na tych prawdziwych, którzy kupują twoja sztukę i za to cię uwielbiają.
***
Nie wiem, jak często chodzicie na koncerty. Ja chodzę relatywnie często, tj. przynajmniej z raz w miesiącu. Przyznam się bez bicia, że nie wszystkie te zespoły znam, bo często znam je dość pobieżnie, a i zdarza się, że nie znam prawie w ogóle, ale w każdym razie wszystkie chcę zobaczyć na żywo. I gdy zespół nie jest do końca "mój", idę tam dla koncertu. Dla pośpiewania i wyskakania się pogo lub dla zobaczenia czegoś, co mnie zachwyci. Naprawdę nie wyobrażam sobie, co by było, gdyby co niektórzy zrezygnowali z efektów scenicznych, ergo części swojej sztuki, w imię jakiejś abstrakcyjnej poprawności politycznej.
Offline
Przepraszam zaiste za tę herezję, za którą powinnam na stosie spłonąć.
Wprawdzie może i masz rację, ale ja nie lubię przesady. Owszem, podobają mi się dobrze zrealizowane koncerty - na przykład swojego czasu słynne "The Wall" Watersa w Berlinie, ale choćby widząc screen zrobiony z nagranego występu R+, nie powiedziałabym, by mi się to podobało. Nie przeszkadza mi to aż tak do tego stopnia, bym się obraziła na jakąś grupę czy cokolwiek w tym rodzaju. I tak na koncerty nie chodzę, bo na moim zadupiu jest kompletne dno i dwa metry mułu.
Jestem dziwna, ale nie patrzę z reguły na wygląd.
Offline